Jednym z niezapomnianych koncertów Billie Holiday był występ w listopadzie 1956 roku w Carnegie Hall w Nowym Jorku. W tym okresie zdrowie Holiday już szybko się pogarszało. Mimo to, publiczność na jej koncertach raczej niczego by nie zauważyła. W tym dniu scena dawała Holiday więcej życia i energii niż cokolwiek innego na świecie. Nagranie live z koncertu stało się później albumem The Essential Billie Holiday, wydanym jako swan song po śmierci Holiday zaledwie w wieku 39 lat.
The Essential Billie Holiday: Carnegie Hall Concert Recorded Live to koncertowy album wokalistki jazzowej Billie Holiday, który został nagrany 10 listopada 1956 roku w Carnegie Hall w Nowym Jorku. Dwa koncerty promowały autobiografię Billie Holiday, Lady Sings the Blues. Pomiędzy utworami Gilbert Millstein z The New York Times czytał na głos cztery długie fragmenty z autobiografii piosenkarki, Lady Sings the Blues. Narratorskie części koncertów nie zostały dołączone do reedycji na CD w 1989 roku.
Autobiografia została napisana przez ghostwrittera Norman Granz, jej menedżer, podejrzewał, że nigdy jej nie przeczytała. W liner notes albumu Millstein napisał:
„Narracja rozpoczęła się od ironicznej relacji z jej narodzin w Baltimore – 'Mama i Pop byli tylko parą dzieciaków, kiedy się pobrali. On miał osiemnaście lat, ona szesnaście, a ja trzy’ – a kończy się, bardzo nieśmiało, jej nadzieją na miłość i długie życie z 'moim mężczyzną’ u boku… Już wtedy było oczywiste, że panna Holiday jest chora. Znałem ją dorywczo przez lata i byłem zszokowany jej fizyczną słabością. Próby były nieregularne, jej głos brzmiał blado i urywał się, jej ciało zwisało ze zmęczenia. Nie zapomnę jednak metamorfozy, jaka dokonała się tego wieczoru. Światła przygasły, muzycy zaczęli grać i rozpoczęła się narracja. Panna Holiday wyszła spomiędzy kurtyn, w czekający na nią biały reflektor, ubrana w białą suknię wieczorową i białe gardenie w czarnych włosach. Była wyprostowana i piękna; opanowana i uśmiechnięta. A kiedy skończyła się pierwsza część narracji, zaśpiewała – z niesłabnącą siłą – z całą sztuką, jaką posiadała. Byłem bardzo poruszony. W ciemności płonęła mi twarz i oczy. Przypominam sobie tylko jedną rzecz. Uśmiechnąłem się.”.
Krytyk Nat Hentoff z magazynu Down Beat, który uczestniczył w koncercie w Carnegie Hall, napisał resztę notek na rękawie albumu z 1961 roku. O występie Holiday napisał: „Przez cały wieczór Billie była w lepszej formie niż to, co czasami miało miejsce w ostatnich latach jej życia. Była nie tylko pewność frazowania i intonacji, ale także ciepło, wyczuwalna chęć dotarcia do publiczności i dotknięcia jej. I był to szyderczy dowcip. Na jej ustach i w oczach często pojawiał się lekki uśmiech, jakby choć raz była w stanie zaakceptować fakt, że są ludzie, którzy ją lubią… Takt płynął w jej wyjątkowym, sinusoidalnym, giętkim sposobie prowadzenia opowieści; słowa stawały się jej własnymi przeżyciami; a przez to wszystko przewijał się dźwięk Lady – faktura jednocześnie stalowa i miękka w środku; głos, który był niemal nieznośnie mądry w rozczarowaniu, a jednak wciąż dziecinny, znów w centrum. Publiczność była jej, zanim jeszcze zaśpiewała, witając ją i żegnając ciężkimi, pełnymi miłości oklaskami. A w pewnym momencie oklaskiwali także muzycy. To była noc, kiedy Billie była na szczycie, niezaprzeczalnie najlepsza i najbardziej szczera żyjąca wokalistka jazzowa.”
Dodaj komentarz